'Obcy...' wywoływał może kontrowersje w latach sześćdziesiątych, ale od tego czasu zestarzał się koszmarnie, i tak jak nie jestem w stanie oglądać serialu 'Mad Men', tak samo miałam ochotę wywalić tę, za przeproszeniem, biblię hipisów, za okno. Seksualizacja i infantylizacja kobiet (równie dobrze mogłyby to być dmuchane lalki, ale faceci są tak samo dwuwymiarowi, nie obawiajcie się), pompatyczne przegadanie, wątpliwe poczucie humoru, teorie Heinleina dotyczące wszystkiego i niczego, dłużyzny i dlaczego-nic-się-nie-dzieje. Z drugiej strony pomysł był wspaniały. Biedny Mike, trafił na Ziemię i spotykał samych dupków, aż w końcu sam stał się jednym z nich. Dodatkowe punkty za masę babskiego homoerotyzmu - faceci oczywiście nigdy się nie dotykają, to byłoby pedalskie. Wolna miłość! I łamanie tabu. Don Draper mógłby czytać 'Obcego...' do poduszki. Nienawidzę lat sześćdziesiątych.